Czy ból zawsze jest zły? Czy wolno stosować środki psychofarmaceutyczne, gdy zawodzą dostępne środki przeciwbólowe? Jak rozstrzygnąć dylemat: cierpienie czy pozbycie się go za cenę utraty świadomości chorego? Na czym polega leczenie sedacyjne? – na te i inne pytania szukamy odpowiedzi z ks. Pawłem Siedlanowskim, diecezjalnym duszpasterzem chorych.
Czy cierpienie może być dobre?
Stosunkowo łatwo jest dywagować o cierpieniu komuś, kto tak naprawdę nigdy go nie doświadczył. Teologia, filozofia, psychologia pozwalają konstruować przebogate elaboraty na jego temat. Radzić, idealizować, odpowiadać na zadane i niezadane pytania. Inaczej jest, gdy dotyka bezpośrednio człowieka. „Cierpienie ludzkie, cierpienie nieoczekiwane, cierpienie, które mówi Bogu «dlaczego» – to Księga Hioba” – pisał św. Jan Paweł II w liście do ks. Tischnera w 1999 r. „Rozmówcy Hioba źle odpowiadali na jego pytania. Odpowiedzi adekwatnej udzielił dopiero Chrystus”. Między pytania Hioba a odpowiedzią Chrystusa zostaje wpisane nasze cierpienie. Czy może być dobre? – pyta pani. Owszem, tak. Może być świadomie podjętą drogą solidarności z Chrystusem, pokutą.Ale wcale tak być nie musi. Bóg nie oczekuje od nas heroizmu.
Kościół gloryfikuje bierność?
Żadną miarą! Trzeba z całą mocą podkreślić, iż miłość chrześcijańska domaga się podjęcia wysiłków w celu wyeliminowania cierpienia lub przynajmniej jego złagodzenia. Takie stanowisko Kościoła znajdujemy w wydanej niedawno „Nowej Karcie Pracowników Służby Zdrowia”. W podobnym tonie wypowiadał się wiele razy św. Jan Paweł II. „Jeśli bowiem można uznać za godną pochwały postawę kogoś, kto dobrowolnie przyjmuje cierpienie, rezygnując z terapii uśmierzającej ból, aby zachować pełną świadomość i uczestniczyć świadomie – jeśli jest wierzący – w męce Chrystusa, to nie sposób utrzymywać, że wszyscy są zobowiązani do takiej «heroicznej» postawy” – pisał w encyklice „Evangelium vitae” (pkt 65).
A zatem… Co zrobić, gdy bardzo boli?
Wedle zasady kompetencji – poddać się opiece wykwalifikowanych lekarzy. Ból sam w sobie jest zły, cierpienie – wbrew obiegowym sloganom – nie uszlachetnia. Owszem, miłość, która może się przy tej okazji wydobyć, uszlachetnia. Cierpienie wpływa negatywnie na ludzką integralność. Często odbiera panowanie nad duchem, maksymalnie koncentruje na sobie itp. Medycyna z bólem radzi sobie całkiem nieźle – mówię to z perspektywy współczesnej wiedzy medycznej, także doświadczeń pracy w hospicjum dla dzieci. Zresztą, tj. z samotnością, lękiem, buntem przeżywanym wobec perspektywy potencjalnej straty, swoistą „żałobą”, gdy dociera informacja o zdiagnozowaniu nieuleczalnej choroby – niekoniecznie. Dlatego samo tylko podanie środka przeciwbólowego często okazuje się niewystarczające. Stąd konieczność towarzyszenia, solidarności, obecności na wskroś ludzkiej, współczującej – także (a może przede wszystkim) zaproszenia w przestrzeń cierpienia, choroby Chrystusa. C.S. Lewis pisał: „Bóg szepcze do nas w naszych przyjemnościach […] ale krzyczy w naszych cierpieniach!” („Problem cierpienia”, Katowice 1996, s. 85). Sztuką jest Go usłyszeć.
Czy godziwe jest stosowanie środków psychofarmakologicznych, gdy zawodzą klasyczne środki przeciwbólowe?
Tak, jest godziwe. Nawet wtedy, gdy prowadzą do otępienia czy zmniejszenia świadomości pacjenta. Wspomniany wyżej dokument sugeruje, by odwołanie się do takich substancji było wypełnione roztropnością, nie miało znamion nawyku czy uzależnienia. „Szczególnie tam, gdzie to możliwe, wymagana jest świadoma zgoda, przy uwzględnieniu zdolności chorego do podejmowania decyzji” – czytamy w „Karcie”. „Należy również stosować zasadę proporcjonalności terapeutycznej w wyborze i stosowaniu wspomnianych leków, na podstawie dokładnej etiologii symptomów lub motywów, które skłaniają do skorzystania tych leków”. Niegodziwe jest stosowanie psychofarmaceutyków w celu spotęgowania sztucznego i ekscytującego ukojenia, innymi słowy: intencjonalnego przyjmowania ich jako narkotyku.
Mówimy o tzw. opioidach?
Między innymi. Kto miał do czynienia z wielkim cierpieniem (jako pacjent czy osoba towarzysząca), na pewno słyszał o takich specyfikach, jak tramadol, kodeina, hydroksykodeina, morfina, fentanyl, buprenorfina, oksykodon i in. Są wykorzystywane w leczeniu długotrwałych, wyjątkowo silnych dolegliwości bólowych. Rzeczywiście są w stanie znieść nawet najsilniejszy ból. Zdarza się, że pacjenci obawiają się ich przyjmowania – niepokój najczęściej jest spowodowany możliwością uzależnienia się od nich.
A co z lekami wyprodukowanymi na bazie np. marihuany?
Trwa dyskusjana ten temat. Nie brakuje argumentów „za” i „przeciw”. Wiele z nich ciągle jest na etapie eksperymentu medycznego. Osobiście uważam ich stosowanie za moralnie godziwe, wszak z zastrzeżeniem tego, co powiedziałem wcześniej. Już św. Jan XXIII twierdził, iż dozwolone jest uśmierzanie bólu za pomocą pochodnych substancji narkotycznych, nawet wówczas, gdy prowadzi to do ograniczenia świadomości i skrócenia życia, „jeżeli nie istnieją inne środki i jeśli w danych okolicznościach nie przeszkadza to wypełnieniu innych powinności religijnych i moralnych” (cyt. za Kongregacja Nauki Wiary, InstrukcjaDonum vitae, s. 92-93.). W takim przypadku bowiem nie pragnie się śmierci i nie dąży do niej, choć z uzasadnionych przyczyn dopuszcza się jej ryzyko.
Dotykamy kolejnego problemu, czyli tzw. leczenia sedacyjnego. Proszę nam wyjaśnić, na czym ono polega?
Najkrócej mówiąc: chodzi o leczenie paliatywne w fazie terminalnej życia, gdy bólstaje się nie do zniesienia. Wiąże się to z podawaniem bardzo wysokich – i bardzo mocno działających – dawek środków przeciwbólowych, co może wywołać znaczne komplikacje. Dlatego, jak sugeruje „Nowa Karta Pracowników Służby Zdrowia”, muszą być przepisywane z zachowaniem roztropności i lege artis (pkt 154). W dokumentach Kościoła możemy znaleźć stwierdzenie: stosowanie środków przeciwbólowych, by ulżyć cierpieniom konającego, nawet ryzykując skrócenie jego życia, może być moralnie zgodne z ludzką godnością, jeżeli śmierć nie jest zamierzona ani jako cel, ani jako środek, lecz jedynie przewidywana i tolerowana jako nieunikniona. W takim przypadku „śmierć nie jest w żaden sposób zamierzona czy pożądana, chociaż z powodu rozumnej przyczyny naraża się na jej ryzyko; zamierza się tylko skuteczne uśmierzenie bólu, stosując do tego celu te środki znieczulające, którymi dysponuje medycyna” (Katechizm Kościoła Katolickiego, pkt 2279; encyklika„Evangelium vitae”, pkt 65; deklaracja o eutanazji„Iura et bona”).
Stąpamy po bardzo kruchym lodzie. Blisko stąd do eutanazji…
Owszem. Dlatego przy leczeniu sedacyjnym konieczna jest wielka rozwaga. Trzeba się upewnić, czy chory – zakładając, że może stracić świadomość – powiedział wszystko, co chciał, przyjął sakramenty święte. Odwołajmy się znów do „Karty”: „Głęboka sedacja paliatywna w fazie terminalnej, klinicznie uzasadniona, może być uznana za akceptowalną moralnie pod warunkiem wyrażenia zgody przez chorego, odpowiedniego poinformowania rodziny, wykluczenia jakiejkolwiek intencji eutanatycznej i dania choremu możliwości zadośćuczynienia jego obowiązkom moralnym, rodzinnym i religijnym: «w obliczu zbliżającej się śmierci ludzie powinni być w stanie wypełnić swoje obowiązki moralne i rodzinne, zwłaszcza zaś powinni mieć możliwość w pełni świadomego przygotowania się na ostateczne spotkanie z Bogiem». Dlatego nie należy pozbawiać konającego świadomości siebie bez poważnych przyczyn” (pkt155).
Dziękuję za rozmowę.
AW